Tego stwierdziliśmy od rana, że ruszamy na poszukiwanie plaży idealnej. Plaży na której nie ma ludzi, tylko nasza dwójka. Plaży która będzie jak z obrazka. Obraliśmy kierunek południowo-zachodni > Pang Ka Bay. Zgodnie z informacjami jakie nam podano, jest tam spokój, cisza, brak ludzi. Dotarcie na miejsce nie było specjalnym problemem. Droga jak zawsze na Ko Samui > bajka: palmy, palmy, palmy, słońce, dżungla, paradise:)
Po drodze zachaczyliśmy o pewną atrakcję turystyczną. Otóż nadmorskie skały utworzyły koło się dwie nietypowe formacje przypominające damskie i męskie narządy płciowe. Do momentu w którym to zobaczyliśmy nie mogliśmy uwierzyć. Tymczasem tam rzeczywiście są jakby skalne wagina i penis :D Lokalesi nazwali te formacje skałami Babcią i Dziadkiem. Śmiechu było trochę, ruszyliśmy dalej.
Pang Ka Bay to mała zatoczka, która mimo iż ładnie wygląda na pierwszy rzut oka, wcale nie jest ładna. Woda strasznie brudna, plaża nie lepiej z czystością. Stwierdziliśmy zgodnie, że tej plaży nie zaliczamy do poszukiwanej idealnej :D Zatem kontynuujemy poszukiwania. Ale tutaj pojawia się problem. Skuter nie chce zapalić! Co jest ku***?! Drugi raz jakieś problemy z tym samym skuterem. Benzyna w baku jest, wszystko wyglada ok, ale nie chce zapalić. Dopiero za jakąś 15 próbą, setką gróźb i wyzwisk zapalił słabo. Ruszyliśmy dalej.
Zjechaliśmy bardziej na południe. A tam na końcu drogi czekała „nasza plaża”. Zostawiliśmy skuter w malutkim porcie. Facet od niechcenia dał nam ulotki o wycieczce na którą może nas zabrać. Ruszyliśmy plażą w lewo. Pustki, nikogo, palmy, bialutki piasek.
Aby mieć pewność, że nikt nie będzie nam przeszkadzał ruszyliśmy spory kawałek dalej. Rozłożyliśmy się z naszym majdanem na przewalonej palmie. Rozejrzeliśmy się wokoło > cisza, brak żywej duszy, słońce, palmy, piasek, woda. Po prostu własny paradise. Nie czekając szybko wskoczyliśmy w nasze stroje kąpielowe. Dla Macareny była to idealna okazja aby wypróbować swoją pamiątkę z Rio de Janeiro, czyli wyjątkowo skąpe, stylowo brazylijskie bikini z Copacabany w kolorach Canarinhos:) Woda niebieskawa i ciepła jak w jacuzzi, brak żywej duszy. Nic tylko tu zostać i nigdzie się nie ruszać dalej. Jedyne na co można było narzekać to zbyt duży upał. Na to jednak też znaleźliśmy rozwiązanie. Ponieważ w pobliżu nie było żywego ducha, plaża była nasza > więc nie myśląc wiele zrzuciliśmy nasze stroje kąpielowe (Maca nie miała za dużo do zrzucania:D) i na golasa do wody. Wymarzoną plażę z raju odkryliśmy.
Po około godzinie, może więcej. Nie wiem, w takim szczęściu nie liczy się czasu. Pozbieraliśmy manatki i z bólem opuściliśmy nasz raj. Przynajmniej wiemy teraz gdzie musimy się udać na plażowanie i nie tylko po powrocie na Ko Samui.
Gdy wróciliśmy po nasz skuter, zauważyłem potężną, ciężką, czarną chmurę i białą ścianę zbliżającą się w naszą stronę z ogromną prędkością. Głupotą byłoby ruszać w tym czasie, skoro doskonale widać na co się zbiera. Na szczęście była tam mała chatka i pewna starsza Tajka, która nie robiła nam problemów abyśmy skryli się pod jej dachem. Deszcz, a właściwie oberwanie chmury uderzyło po kilku minutach. Wiatr wył niemiłosiernie, deszcz lał się jakby ktoś wylewał hektolitry wody na sekundę na metr. W samym centrum burzy zrobiło się ciemno jak po zmierzchu. W takiej atmosferze czekaliśmy pół godziny aż deszcz da sobie spokój i przejdzie dalej w stronę Ko Phangan.
W drodze powrotnej do naszego kochanego bungalowu na plaży, zachaczyliśmy o Tesco aby uzupełnić zapasy. Przy okazji udało nam się znaleźć punkt z pysznymi goframi, po prostu palce lizać. Gofr o smaku waniliowym z polewą czekoladową, koszt 15 THB. Poezja. :)