Na krotko. Znowu szczescie i zyczliwosc ludzka. Zakwaterowanie w wyjatkowo tanim jak na to miasto hostelu. Szybki wieczorny obchod centrum (emotions:D). Jutro caly dzien aby jakos ogarnac ile sie da to cudowne miasto - autentycznie polubilem je, mimo tego goraca i diabelskich cen. Potem spadam z powrotem do Malezji.
Do Singapuru dojechalem o 16:00. Wysiadam i przy najblizszej knapce rozkladam mapke aby zorientowac sie gdzie wogole jestem. Zauwazyla to pewna Chinka, ktora przechodzila obok. Podeszla do mnie usmiechnieta, spytala czy potrzebuje pomocy i czego szukam. Powiedzialem ze szukam drogi do centrum, a najlepiej stacji metra. Kiedy zorientowala sie ze nie mam zadnego noclegu, podzwonila po hostelach i znalazla mi hostel, w ktorym teraz jestem. Zeby tego bylo malo, podprowadzila mnie kawalek, dala kilka dolarow singapurskich abym sobie poradzil zanim wymienie kase w kantorze, i jeszcze drobniaki jakbym potrzebowal gdzies zadzwonic. Powiedziala co nieco o Singapurze, jak to dziala i z czym sie je:) Zyczliwosc i pomoc obcej kobiety az mnie totalnie zaskoczyla. Podziekowalem i poszedlem do hostelu. Na szczescie mieli wolne lozko w dormitorium. Zostawiam bagaz i korzystam, ze jeszcze jest jasno i do centrum.
Chwile orientuje sie jak dziala tutejsze metro, wybieram troche dolarow z bankomatu i kupuje bilet. Tutaj fajnie to dziala. W zaleznosci od tego gdzie sie jedzie, odpowiednia oplata. Dostajemy karte, ktora na koncu oddajemy do automatu, a zwracana nam jest 1 S$ kaucji. Wogole to co sie slyszy o Singapurze: porzadek, wielkie mandaty, przestrzeganie prawa i ogolna utopia to jak najbardziej prawda. Tylko, ze jak sie temu blizej przyjrzymy, to mozna sie poczuc jak w jakims panstwie totalitarnym, albo conajmniej autorytarnym. >> Cale miasto jest okamerowane, wszedzie pokazane co wolno, czego nie wolno, plakaty z nowomowa wszedzie, donosicielstwo takze popularne.
Mimo tego, i cholernie wysokiej temperatury, pokochalem od razu to miasto. Czlowiek wsiada do metra i widzi natychmiast ze to miasto, ten kraj jest wyjatkowy. Widzi sie Chinczykow, Hindusow, Arabow, Koreanczykow, Tajow, Tamilow, Malajow i niewielu Europejczykow. Miedzy soba grupy etniczne rozmawiaja po angielsku, ale w swoich grupkach mowia w jezyku ojczystym. Wogole wszelkie ogloszenia, plakaty, napisy umieszczane sa tutaj w 4 jezykach: angielskim, chinskim, malajskim i tamilskim.
Dojezdzam do Raffle's Place, wychodze na zewnatrz i.... natychmiast czlowiek czuje jakby byl w wielkiej dziurze, otoczony. Wysiadlem idealnie pomiedzy najwiekszymi wiezowcami Singapuru. Zmierzam do rzeczki, ogladam stare budyneczki, posagi Sir Raffles'a (uczynil z Singapuru potege, w XIX wieku to byla jeszcze nic nie znaczaca osada rybacka). Ogladam zabawna rzezbe dzieci skaczacych do wody, musze przyznac ze sprytnie zrobiona. Powoli zblizajac sie do Esplanade, wylania sie trzybudynkowe, najdrozsze kasyno swiata. Ludzie!!! Jakie to jest wielkie i potezne, telewizja wiele przeolbrzymia, ale to akurat powala naprawde. Trzy wysokie budynki, polaczone na gorze mostem przypominajacym statek.
Pod Esplanade (buynek w ksztalcie owocu duriana) akurat byl wystep studentow Singapurskiego Uniwersytetu Zarzadzania. Zgromadzili spora widownie, ale rzeczywscie dali niezly pokaz.
Kiedy doszedlem do Merliona bylo juz ciemno, wiec porobilem kilka zdjec Singapuru noca. Do dworca postanowilem pojsc na nogach. W 45 minut bylem na miejscu dowiedzialem sie czego trzeba i czas bylo wracac, 22:00 a ja nic nie jadlem, kilometry w nogach mialem. Postanowilem ze zajrze do Chinatown aby cos zjesc, do tej sie nie zawiodlem na kuchni i cenach chinskich, tym razem podobnie. Za 2 S$ zjadlem tyle ze nie moglem wiecej zmiescic, a cena jak na Singapur strasznie mala.
Jeszcze tylko 15 minut metrem i bylem w hostelu. Szybki prysznic, krotka rozmowa ze starszym Anglikiem ktory podrozuje z plecakiem (koles mial kolo 65 lat!!!) po Malezji i Singapurze. I w koncu opragniony sen.