Ja i Maca wstajemy jako pierwsi koło 10:00. Zgodnie z umową „kto pierwszy staje ten budzi”, obudziłem Andrzeja i Manali. Po około 45 minutach, prysznicach i innych zabiegach kosmetycznych cała nasza czwórka była gotowa do wyjścia. Zatem ruszyliśmy na śniadanie. Mieliśmy już jeden punkt upatrzony od wczoraj, więc zaczęliśmy tam jadać już do końca naszego pobytu na Ko Samui > tanio, dużo, smacznie, miło i wesoło.
Od naszego hostelu było zaledwie niecałe 100 metrów do tej knajpki, godzina około 11:00, ale słońca już paliło jakby ktoś przeciągał ogniem po skórze. W trakcie śniadania zrobiliśmy ogólne plany gdzie jedziemy, co robimy itp. Plan dość prosty > zatankować benzynę, znaleźć darmową mapę wyspy, Andrzej i Manali kupić bilety do Hat Yai, potem wodospady.
Po śniadaniu pakujemy się na skutery i ruszamy w stronę Chaweng, centralnej miejscowości tej wyspy. Tam planujemy zatankować. Do Chaweng dojeżdżamy szybko, to zaledwie 10 km. Po drodze widoki jak z bajki lub pocztówki > plaże, turkusowa woda, wokoło wzgórza z palmami kokosowymi. Niestety słońce znowu nie dało o sobie zapomnieć. Mimo iż nałożyłem na siebie krem 50+ UV, byłem w krótkim rękawku > krem dosłownie gotował się na moich ramionach i parzył skórę. Musiałem się wrócić do bungalowu po koszule z długim rękawem. Andrzej z Macą poczekali w Chaweng, ja z Manali skoczyłem szybko do Lamai. W 25 minut byliśmy gotowi do dalszej drogi. W międzyczasie Maca z Andrzejem dorwali darmową mapę wyspy z wszystkimi punktami wartymi zobaczenia.
Tankowanie skutera w Tajlandii > sprawa wydaje się banalna, ale i tutaj można nieźle przepłacić. Bardzo często wypożyczając skuter zauważycie wszędzie punkty w których ludzie mają benzynę w butelkach po wódce i innych alkoholach. Cena wydaje się taka sama jak na stacji benzynowej, nawet tańsza. I tu jest haczyk. Otóż w butelkach jest z reguły mniej niż litr, benzyna często jest rozcieńczona. Natomiast na stacji benzynowej rzetelnie naleją litr jak prosisz, dodatkowo benzyna jest tańsza > czemu? Do skuteru wlewa się z reguły benzynę 91. Jednak są dwa rodzaje 91 > droższa samochodowa i tańsza skuterowa. Ponieważ wszystko jest napisane w tajskich robaczkach, sprzedawcy na stacji benzynowej korzystają z tego i pakują do skutera benzynę 91 za 46 THB/litr. Tymczasem benzyna 91 dla skuterów kosztuje nie więcej niż 37-38 THB/litr.
Zatem konkludując, zatankowaliśmy na stacji benzynowej :)
Z pełnymi bakami ruszyliśmy do Nathon. W porcie razem Andrzejem zaczęliśmy szukać najtańszej opcji dostania się na ląd. Zgodnie z oficjalnymi broszurkami firmy Joint-Ticket, która praktycznie kontroluje prawie wszystkie rejsy po wyspach, rejs Nathon-Don Sak (port jakieś 40 km od Surat Thani) kosztuje 110THB. Tymczasem w każdym biurze wszyscy krzyczą 150 THB . Jest to bilet Nathon-Don Sak i autobus do Surat Thani. Andrzej zaczął tłumaczyć, że nie potrzebuje autobusu do Surat Thani, wkręcał, że z Don Sak odbiorą go znajomi. Tak naprawdę chciał zaoszczędzić ostatnie grosze z wyprawy i pojechać z Don Sak do Surat Thani stopem. Kobieta z biura nieustępliwie stwierdziła, że nigdy nie było możliwości kupienia biletu tylko do Don Sak, a jakby miała jemu sprzedać taniej bez opcji autobusa, to musiałaby dopłacać do interesu za pusty autobus. Kiedy pokazałem kobiecie oficjalna broszurę z cenami, głupio się uśmiechnęła i stwierdziła, że ceny się zmieniły. „Jakim cudem się zmieniły skoro dwa dni temu pytała w innym biurze w Surat Thani, czy ceny wszędzie są takie same i uzyskałem odpowiedź że tak. A teraz mi pani twierdzi, że się ceny zmieniły”. Kobieta bez żadnego cienia wstydu stwierdziła, że tak. Potem rzuciła coś po tajsku do kolegów i zaczęli się z nas śmiać. Ja już nie mogłem tego wytrzymać i głośno powiedziałem po angielsku, że to nie ceny się zmieniły,tylko ona jest pieprzonym kłamcą. Odwróciłem się i razem z Andrzejem wyszliśmy. Kobietę zamurowało i tylko coś tam zaczęła się jąkać, że to ja kłamie plus jakieś tajskie wyzwiska. TEGO WŁAŚNIE NIE CIERPIE – CHAMSKIEGO OKŁAMYWANIA, OSZUKIWANIA, KRĘTACTWA TYLKO DLATEGO, ŻE JESTEM BIAŁY > WIĘC DLA NICH JESTEM CHODZĄCYM PORTFELEM, Z KTÓREGO AŻ LECĄ PIENIĄDZE.
Wkurzeni wróciliśmy do dziewczyn. Andrzej stwierdził, że jutro rano przed samym odjazdem kupi bilet. Ruszyliśmy zatem do wodospadów.
Na Ko Samui są dwa ciekawe wodospady (jest ich więcej, ale te są najciekawsze), nazwane po prostu: Waterfall 1 i Waterfall 2. Pierwszy ma 18 metrów, drugi ponoć 81 metrów. Niestety do tego większego nie można podjechać skuterem, trzeba brać terenową TAXI za 100 THB osoba. Skoczyliśmy zatem do Waterfall 1. Na końcu drogi już czekała jakaś gruba Tajka z wyciągniętą ręką po pieniądze. Okazuje się, że parking płatny 20 THB. My na to uśmiech, do widzenia i stawiamy skutery na poboczu. Babka chcąc zarobić, wkręca nam historyjkę, że tamtędy jest szlak słoni (szczegół, że „elephant trekking” prowadził w drugą stronę) i poza tym tylko na jej parkingu jest bezpiecznie. My ją olewając poszliśmy w stronę upragnionego wodospadu.
I trzeba przyznać, że się nie zawiedliśmy. Woda spadała z pięknego wodospadu do małego basenu u podnoża. Tam można było sobie bez problemu popływać. Wokoło w większości byli tylko tajscy turyści z rodzinami, zatem spokój i cisza. Praktycznie to myśmy byli dla nich atrakcją turystyczną. Po wskoczeniu w kąpielówki kierujemy się do wody. Ludzie, w tak upalny dzień, ta chłodna wodą wodospadu była jak balsam dla ciała. Po prostu jak się weszło, tak nie chciało się wyjść. Pływając, pluskając się, robiąc zdjęcia spędzilśmy tam chyba około godziny.
Ponieważ robiło się późnawo a chcieliśmy wskoczyć jeszcze na jakąś miła plażę, zaczęliśmy się zbierać. I zaczęło się małe domino problemów. Najpierw Andrzej zgubił klucz do skutera. Po 15 minutach znalazł go na szczęście na drodze do wodospadu. Kiedy jednak dotarliśmy na miejsce okazało się, że w moim skuterze tylne koło ma gumę, flaka. Pierwsze podejrzenia padły na grubą Tajkę co nam tak naciskała jak niebezpiecznie jest stawiać skuter poza jej parkingiem. Nie było jednak świadków, więc ruszyliśmy aby naprawić koło. Andrzej, Manali i Maca na jednym skuterze, ja sam na swoim. W okolicach głównej drogi na szczęście był punkt napraw. Koleś od razu wiedział co jest grane. Bez słów wziął nową dętkę, wyrzucił starą, skasował 200 THB. No cóż, mogło być gorzej. Na szczęście skuter naprawiony. Okazało się, że od nadmiernego użytkowania, wentyl odczepił się od dętki, po prostu się oderwał.
W trakcie poszukiwań plaży złapał nas deszcz. Bez jakiegokolwiek ostrzeżenia, bez jakiejkolwiek ostrzegawczej mżawki czy coś. Po prostu nic, nic, nic i jeb > ściana wody. W najbliższej wiosce znaleźliśmy jakiś daszek aby się schować ze skuterami. Przemoczeni i zmarznięci zmieniliśmy ciuchy na suche. Po około 20 minutach, w totalnych ciemnościach ruszyliśmy dalej. Deszcz jednak nie chciał odpuścić, wracał falami. Dlatego też co chwilę musieliśmy przystawać pod zadaszeniami w trakcie co bardziej uciążliwych opadów.
W trakcie jednego z dłuższych przystanków, spod stołu przy którym siedzieliśmy, między naszymi stopami wybiegł czarny jak smoła SKORPION. Bydle miało ponad 10 centymetrów (wiem że są większe, ale dla nas to już coś). Po pierwszym szoku ja i Manali ruszyliśmy z kamerami robić zdjęcia. Za nami Maca i Andrzej krzyczeli abyśmy się nie wygłupiali, uważali bo nas jeszcze dziabnie bydlak. W rezultacie po kilku zdjęciach, skorpion wlazł na główną drogę i został solidnie potrącony przez przejeżdżający samochód.
Po ponad godzinie, z kilkoma przerwami dotarliśmy do naszych bungalowów. Wzięliśmy zasłużony prysznic i pojechaliśmy do Tesco na małe zakupy i żeby coś zjeść. W drodze powrotnej Andrzej i Manali oddali skuter a myśmy przedłużyli wypożyczenie naszego. Uzupełniliśmy małe zapasy Siam Sato i wróciliśmy do siebie.
Wieczór minął nam spokojnie. Muzyczka w tle. Dziewczyny wymieniły się zdjęciami i filmami z naszej skuterowej wycieczki. Dodatkowo Manali wrzuciła mi na kompa trochę muzyki z plaż Goa. Później Maca dała Manali kilka lekcji podstaw hiszpańskiego. Natomiast my z Andrzejem całą prawie noc gadaliśmy. Wspólne i podobne przeżycia, doświadczenia sprawiają że chce się gadać. Dziewczynom średnio to było na rękę, ale nic nie zdziałały:) W rezultacie w okolicach 3:00. Andrzej obiecał nas obudzić jak będą z Manali już wyjeżdżać, aby się pożegnać.